Marlena Gruda, tłumaczka książki „Na pół”, rozmawia z Jasminem B. Frelihem

Marlena Gruda, slawistka, literaturoznawczyni, tłumaczka powieści Na pół rozmawia z autorem książki i laureatem Nagrody Literackiej Unii Europejskiej, Jasminem B. Frelihem. Zapraszamy do lektury.

 

M.G.: Na pół nie jest lekką lekturą. Do kogo jest skierowana?

J.F.: Do czytelnika, który tak samo nie jest lekki, a właściwie jest ciężki, tylko nie jest pewien, czy tę ciężkość sobie wymyśla, czy coś z nim jest nie tak, że świat tak głęboko go dotyka i że nie może do niego wejść z lekkością i beztroską.  Nie znajduje również nikogo, kto mógłby go wesprzeć w tym doświadczeniu. Na pół nie zdejmuje z niego tego ciężaru, może mu jedynie trochę pomóc w uświadomieniu sobie, że ten ciężar nie należy tylko do niego, że to świat jest tym, który go uziemia i przytłacza. I że pod nim rozbrzmiewa dźwięk, nasza sztuka. To ona powoduje, że jeśli się w ten dźwięk wsłuchać, świat staje się trochę lżejszy.

 

Powieść wyszła w 2013 roku. Co myśli Pan o niej dzisiaj? Lubi Pan do niej wracać, czytać ponownie? Czy wizja przyszłości, którą przedstawił Pan w Na pół, jest nadal aktualna?

Czytam ją, gdy pomagam tłumaczom w przekładzie, i później, gdy wydaje mi się, że jestem ciekawszy od człowieka, który napisał tę książkę. Ta wizja przyszłości przede wszystkim mi się podoba, dlatego że jest rzadko spotykana i radykalnie pesymistyczna względem marzeń człowieka o ciągłym postępie – mimo że postęp zmierzałby w stronę dystopii – wizja, że w przyszłości wiedza o współczesnej rzeczywistości będzie czymś niemożliwym. Inni autorzy zwykle budują nowy świat w przyszłości, a ja wpadłem na pomysł, który wydaje mi się lepszym rozwiązaniem, pomysł, że będę pisał o świecie, o którym już nikt prawie nic nie wie.

 

Jak książka została przyjęta w Europie, Ameryce i w Japonii?

Z zainteresowaniem słuchano autora, który odważył się zapisać przyszłość ich społeczeństw. Wizja wymazania wiedzy na razie jest jednak niepojęta i zbyt wstrząsająca, aby mogła stać się tematem jakiegoś systematycznego dialogu. Społeczeństwo może napotykać na straszne problemy – klimatyczne, ekonomiczne, polityczne, kulturowe – i reagować na nie, bo jest dumne ze swoich zdolności rozwiązywania trudności, a może właśnie to te zdolności są tym, co dane społeczeństwo konstytuuje. To, że kiedyś nie będziemy potrafili rozwiązywać swoich problemów, ponieważ w ogóle nie będzie nam dane ich rozumieć, rzecz jasna nie jest nam zbyt bliskie.

 

Pana książka, jak pisze Ana Geršak w czasopiśmie „Sodobnost”, jest szokująca, niektórych wciąga, bo przedstawione w niej światy są niezależne i zaskakują pomysłowością, a innych denerwuje i irytuje, ponieważ za bardzo odstaje od tradycyjnej powieści. Jak skomentowałby Pan to zdanie?

Wielu badaczy, począwszy od Lukácsa, chciałoby widzieć powieść jako miejsce schronienia przed światem pozbawionym totalności, gdzie jeszcze da się dostrzec oblicze jakiejś pełni ludzkiego doświadczenia; sam nigdy nie byłem przesadnie subtelny i chciałem pokazać szczeliny tego schronienia. Im większa jest irytacja, chyba tym lepiej mi to wyszło.

 

W powieści widoczny jest Pana dystans zarówno do języka i językowej formy, jak i do społeczeństwa i całego świata. Co jest Panu bliższe: społeczeństwo czy literatura?

Społeczeństwo tworzy nas, my tworzymy społeczeństwo, a literatura zmienia sposób, w jaki społeczeństwo tworzy nas. W tym kole, właśnie dzięki dystansowi udaje się osiągnąć bardziej zamierzone skutki, choć może to być tylko iluzja. Kiedyś specjalnie nie chciałem widzieć różnic między społeczeństwem a literaturą, ale im bardziej społeczeństwo mnie wiąże, tym bardziej doceniam możliwość wyboru w literaturze.

 

W wielu miejscach Na pół  postaci mają ogromne problemy z komunikacją międzyludzką. Gdyby było więcej androidów, takich jak Koito, czy w ogóle byśmy się rozumieli? A może efekt byłby odwrotny? Może nie chodzi o postęp technologiczny? W końcu z podobnymi problemami spotykają się także członkowie tradycyjnej patriarchalnej rodziny Krasa.

Główną zaletą androidów jest to, że są zaprogramowane na słuchanie. Jeśli czegoś nie rozumieją, mówią o tym. Ludzie natomiast przesiewają wszystko przez sita swoich emocji i świadomości, zachowując tylko to, co chcieli i byli w stanie zrozumieć, a resztę uznają za szum i wyrzucają
z pamięci. To oznacza, że zawsze słuchają tylko siebie, dlatego nic dziwnego, że droga od człowieka do człowieka jest taka długa i męcząca.

 

A jaka jest droga od człowieka do książki i z powrotem? Czy także tutaj pojawia się szum i szczelina?

Pisarz jest malarzem, który nigdy nie widzi swoich obrazów, nie widzi ani nie czuje tego, co widzi i czuje czytelnik. Dlatego szum jest mniejszy,
a szczelina węższa niż w innych sytuacjach komunikacyjnych. Czy tak naprawdę bylibyśmy w stanie słuchać innego człowieka przez dziesięć  godzin albo dłużej? Chyba tylko wtedy, gdyby przemawiał poprzez książkę. Najprawdopodobniej w takim długim dialogu na żywo odległość znacznie by się skróciła i dużo lepiej byśmy się rozumieli. Faktem jest, że na książki jesteśmy jeszcze otwarci, podczas gdy do ludzi brak nam cierpliwości.

 

 

Autorem zdjęcia jest Maj Pavček.